5. Bierzmowanie jest sakramentem dojrzałości chrześcijańskiej
Odczytujemy zapisane w Ewangelii rozmowy Pana Jezusa z apostołami podczas Ostatniej Wieczerzy. Pan Jezus mówił im wtedy o przyjściu Ducha Świętego — i o tym, że mają być Jego świadkami. Zauważamy, że apostołowie słuchali tego z lękiem. Wiedzieli, że dzieło, które im Pan Jezus zleca, przekracza ich siły. Bali się swoich zadań misyjnych. Czytamy, że w pewnej chwili jeden z nich zapytał: — Dlaczego masz się objawić nam, a nie światu? (por. J 14,22). W tym pytaniu było takie naiwne wyobrażenie, że gdyby Pan Jezus ukazał wreszcie swoją potęgę, wzbudził podziw tłumu — wtedy ludzie by Go uznali. Świat by się poddał Chrystusowi.
Pan Jezus nie chciał jednak takich pozornych sukcesów. Odpowiedział, że poszukuje tych, którzy Go miłują, i będą Mu posłuszni, a On w nich zamieszka. Od wewnętrznej przemiany człowieka zacznie się Królestwo Boże na ziemi. Mają je budować wszyscy, którzy poznali prawdę, umiłowali Chrystusa i będą pod działaniem Ducha Świętego, który obdarzy ich mocą do świadczenia o Ewangelii. W ten sposób Pan Jezus mówił swoim apostołom o potrzebie duchowej dojrzałości.
Człowiek dojrzały to ten, który bierze na siebie odpowiedzialność, a nie czeka, aż coś samo się zrobi. Nie liczy na innych, ale sam zaczyna myśleć, co do niego należy i w jaki sposób ma to wykonać.Przez sakrament Bierzmowania Duch Święty zaczyna nas kształtować na dojrzałych chrześcijan. Można być człowiekiem dorosłym, a wcale nie być dojrzałym. Spotykamy niestety bardzo wielu ludzi dorosłych, a nieodpowiedzialnych.
Rozważaliśmy już poprzednio, jaki jest w nas ten dawny człowiek, uformowany przez grzech pierworodny. Taki, który robi tylko to, do czego ma akurat nastrój, na co ma ochotę, i tak naprawdę nie można na niego liczyć. Człowiek niby dorosły, a postępuje jak rozkapryszone dziecko, które raz szaleje w zabawie, kiedy indziej grymasi albo się złości, to znowu nic mu się nie chce i poddaje się lenistwu. Cóż pomoże dorosłość, gdy nie ma dojrzałości?
Ale może być odwrotnie. Gdy dziecko jest mądrze wychowywane przez rodziców, może być bardzo dojrzałe i odpowiedzialne, chociaż jeszcze nie jest dorosłe. Rodzice jednak rzadko kiedy wychowują swe dzieci do dojrzałości. Najczęściej próbują im czegoś zabraniać albo coś nakazywać, wciąż się na nie gniewają, czasem wymierzają karę, a potem narzekają, że dzieci nie potrafią same sobą pokierować. Jednakże nakazami i gniewem nie nauczy się dziecka samodzielnego wybierania tego, co słuszne. Najpierw musi być dobry przykład uczciwego postępowania i panowania nad swoimi nerwami, a także więcej czasu poświęconego na rozmowy z dziećmi i na włączanie ich we wspólne troski domowe.
Niedawno odeszła do Boga taka mądra matka, która wychowała pięciu synów. Potrafiła od dzieciństwa uczyć ich odpowiedzialności za wszystkie sprawy domowe. Zawsze miała czas na poważne rozmowy z nimi o wszystkich rodzinnych osiągnięciach i kłopotach. Odważyła się na powierzanie dwunastoletniemu synowi pensji przyniesionej przez ojca, mówiąc: — Widzisz, tyle dostaliśmy pieniędzy w tym miesiącu, zastanów się teraz, jak mamy gospodarować nimi, żeby nam starczyło. I chłopiec z całą powagą brał na siebie dopilnowanie, żeby te pieniądze zarobione przez ojca starczyły na utrzymanie rodziny. Pomagali mu w tym młodsi bracia. To jest przykład wychowania do dojrzałości. W tej rodzinie było po prostu niemożliwe, żeby dziecko domagało się od rodziców pieniędzy na przyjemności, bo te dzieci od początku czuły się odpowiedzialne za wszystkie domowe wydatki.
Sakrament Bierzmowania przynosi łaskę Ducha Świętego, która prowadzi człowieka ku chrześcijańskiej dojrzałości. Jak każde Boże działanie wobec człowieka rozumnego i obdarzonego wolną wolą, tak również łaska Bierzmowania wymaga od człowieka współpracy. Po to, żeby stawać się pod wpływem Ducha Świętego człowiekiem duchowo dojrzałym, trzeba nad sobą pracować, trzeba od siebie wymagać.
Czego potrzeba, żeby być człowiekiem dojrzałym? Pierwszym warunkiem dojrzałości jest ukształtowanie w sobie sumienia. Warto nad tym się zastanowić. Cóż to znaczy sumienie? Jest to zdolność człowieka do rozpoznawania tego, co słuszne, i tego, co niesprawiedliwe; do rozróżniania, co powinien robić, a czego mu nie wolno. Człowiek wybiera coś zgodnie z sumieniem nie dlatego, że ma na to ochotę albo że się czegoś boi, i nie dlatego, że to go ciągnie lub jest dla niego korzystne, ale dlatego, że widzi to jako słuszne, i wie, że tak powinien postąpić. Dzięki sumieniu człowiek może kierować się powinnością, a więc wybierać dobro.
Dzisiejsi ludzie bardzo często powołują się na wolność sumienia i na to, że działają zgodnie z sumieniem, ale rozumieją to bardzo powierzchownie, uczuciowo. Wolność sumienia oznacza dla nich mniej więcej tyle, że mogą robić to, co im się podoba. Działanie zgodnie z sumieniem rozumieją tak, że nikt nie może im nic powiedzieć, bo oni sami wiedzą lepiej, co zrobić. Ale w takiej samowoli nie ma prawdziwego sumienia, czyli rozważania tego, co słuszne. Jeżeli człowiek potrafi powiedzieć tylko, że to mi się podoba, a tamto jest dla mnie przykre, to jeszcze jego sumienie nie zaczęło działać, jeszcze jest uśpione. Człowiek, który kieruje się sumieniem, odróżnia prawdziwe dobro, kiedy mówi: — Mam wielką ochotę na to, bo wiele bym na tym zyskał, ale wiem, że powinienem zrobić co innego. Albo kiedy indziej powie: — Lękam się tego, bo to przykre dla mnie, ale wiem, że tylko to jest naprawdę słuszne. W ten sposób człowiek wyraża swoje poczucie moralne, czyli odróżnia to, co jest prawdziwie dobre od różnych skłonności i zachcianek. Ta zdolność do odróżniania dobra i zła, którą nazywamy sumieniem, jest nam dana razem z ludzką naturą. Jest to właściwość duchowa odróżniająca nas od zwierząt.
Człowiek pozbawiony sumienia — to byłby człowiek chory psychicznie, człowiek nienormalny. Taka choroba może się zdarzyć, ale wtedy mamy do czynienia z psychopatią. Natomiast zdolność do rozróżniania dobra i zła — jak każda zdolność — może być rozwijana albo zaniedbywana. Może też być źle użyta. Dlatego każdy człowiek dla osiągnięcia dojrzałości duchowej musi swoje sumienie kształtować i wychowywać. W jaki sposób kształtuje się sumienie?
Przede wszystkim wychowanie sumienia wymaga troski o dobrą informację. Człowiek musi dobrze wiedzieć, czy go ktoś nie oszukuje, sprawdzać, jak wyglądają sprawy, które ma oceniać. Pod tym względem jesteśmy bardzo często nieodpowiedzialni. Niejednokrotnie zdarza się, że na podstawie zasłyszanej plotki albo jakiejś nie sprawdzonej opinii — ktoś oburza się, wypowiada swoje zdecydowane oceny, nawet zaczyna interweniować. Osądza się sprawy nawet nie wiedząc dokładnie, o co chodzi.
Chrystus Pan w Ewangelii często powtarzał, że człowiekowi potrzebna jest wiara. A jednak wtedy, gdy mówił o nie sprawdzonych wieściach, które będą ludzi wprowadzać w błąd, powtórzył dwa razy: — „Jeśliby wam kto powiedział — nie wierzcie. Jeśli wam powiedzą to, czy tamto — nie wierzcie" (por. Mt 24,26).
Chrystus Pan mówił wtedy o swoim powtórnym przyjściu i przestrzegał przed słuchaniem plotek i nie sprawdzonych wieści. To ostrzeżenie jest bardzo aktualne także dzisiaj. Często wypowiadamy różne opinie i kłócimy się o różne racje — naprawdę nie wiedząc, jak sprawy wyglądają. Nie mówiąc już o takich wypadkach, kiedy człowiek umyślnie unika informacji, po to żeby nie ustąpić ze swoich przesądów. Sławna stała się dyskusja w telewizji, w której zabierali głos ludzie wypowiadający się na temat życia dzieci nie narodzonych. Jedni byli za prawem do zabijania tych dzieci, inni bronili życia i godności poczętego człowieka. Aż jedna z dyskutantek, dowodząca słuszności aborcji, zawołała: — Mnie nie obchodzi, czy dziecko poczęte jest człowiekiem, czy nie, bo ja mam swoje zdanie. Jeżeli ktoś się w ten sposób wypowiada, to kompromituje się całkowicie. Jak można wypowiadać sądy w tak ważnej sprawie jak życie dziecka poczętego, jednocześnie oświadczając, że mnie nie obchodzi, czy mam do czynienia z człowiekiem, czy nie.
W takie niedorzeczności mogą się zapędzić ludzie, którzy w swoich opiniach nie chcą się kierować sumieniem, a tylko przesądami i emocjami.
Człowiek świadomie kształtujący swoje sumienie, dba o to, żeby dobrze rozpoznać sprawy, które ma osądzać. Stara się także, by dobrze poznać zasady moralne, obowiązujące w danej sprawie.
Człowiek, który chce kształtować swoje sumienie, musi dobrze poznać i przemyśleć Ewangelię, żeby jasno zdawać sobie sprawę z tego, czego uczy Chrystus: co nazywa grzechem, a co wskazuje jako dobro do wypełnienia. Przy tym nie wystarczy znać to wszystko teoretycznie. Trzeba się jeszcze zastanawiać, jak należy postąpić w konkretnych sytuacjach.
Dlatego chrześcijanin, który troszczy się o dobre ukształtowanie swojego sumienia, stara się robić codziennie pogłębiony rachunek sumienia. Polega on na zastanowieniu się, czy to, co robiłem w ciągu dnia, było słuszne, czy niesłuszne. Przecież nieraz tak się zdarza, że w pośpiechu podejmujemy jakieś decyzje, załatwiamy jakieś sprawy, coś mówimy do ludzi, a to wszystko jest nie przemyślane. Dopiero później, wieczorem, w chwili spokoju możemy się zastanowić, jak to wszystko było wykonane. I nieraz musimy sobie powiedzieć po chwili refleksji, że to jednak było niesłuszne. Człowiek musi się sam przed sobą przyznać: poniosły mnie nerwy. Albo stwierdza: nie zadbałem o dobre rozeznanie sprawy i postąpiłem nie tak, jak powinienem.
Dobrze jest zrobić codziennie taki rachunek sumienia, który nie polega na liczeniu przewinień, na liczeniu, ile razy coś mi się nie udało. Dobry rachunek sumienia polega na zastanowieniu się nad tym, co było słuszne, a co niesłuszne w moim postępowaniu. Jest to potrzebne każdemu człowiekowi.
Kiedyś, przed laty, odbywała się sesja, której przewodniczył ksiądz Prymas Wyszyński. Trzeba było rozstrzygnąć jakąś ważną sprawę. Po przedstawieniu zagadnienia wszyscy zwrócili się ku księdzu Prymasowi. A on się wtedy zastanowił i powiedział tak: — Dla uformowania mojego sumienia proszę, by wszyscy wypowiedzieli się, co o tej sprawie myślą.
I zaczął uważnie słuchać, jakie opinie padają ze strony uczestników. To było coś pięknego. Arcybiskup, który ma zadecydować, nie chce czynić pochopnie: chce wysłuchać racji wszystkich, którzy mają coś do powiedzenia. Oczywiście racje były różne, jedni mogli sądzić tak, drudzy inaczej. Ale ksiądz Prymas chciał wszystkiego wysłuchać — jak powiedział — dla uformowania swojego sumienia, to znaczy, żeby zdobyć dobre rozeznanie w tej sprawie, słuchając zdania innych. Dla uczestników spotkania była to piękna lekcja, jak troszczyć się o dobre działanie własnego sumienia, a zarazem był to piękny przykład pokory. Gdy się porówna z taką postawą Prymasa Tysiąclecia zachowanie się wielu ludzi, którzy zabierają głos publicznie, kłócą się i wypowiadają swoje nie przemyślane opinie, gdy się posłucha tych pomówień i zarzutów, które tak często potem, po sprawdzeniu, okazują się niesłuszne — to budzi się przekonanie, że potrzeba nam ogromnej pracy — i osobistej, i społecznej — nad kształtowaniem naszego sumienia. Żebyśmy umieli w życiu publicznym, a także w życiu rodzinnym, znajdować właściwe rozwiązania trudnych problemów.
Pomyślmy znowu o sakramencie Bierzmowania. Jest to znak działania Ducha Świętego, który wzywa i zobowiązuje człowieka do wielkiej troski o swoje sumienie. Człowiek bierzmowany jest po prostu zobowiązany do tego, żeby robić rachunek sumienia. Człowiek bierzmowany jest zobowiązany do tego, żeby częściej medytować nad słowem Bożym, wysłuchiwać uważnie czytanej w kościele Ewangelii, samemu ją odczytywać — i tak kształtować swoje sumienie, by kierowało się dobrym rozeznaniem chrześcijańskich zasad postępowania.
Jednakże nie wystarczy samo rozeznanie. Człowiek dojrzały — to taki człowiek, który potrafi to, co skutecznie rozeznał — konsekwentnie wprowadzić w czyn. I tutaj napotykamy na drugie zagadnienie związane z dojrzałością. Otóż chodzi o wyzwolenie od lęków i namiętnościj które nie pozwalają człowiekowi postępować odpowiedzialnie. Wiemy zbyt dobrze, jak wielkim zagrożeniem dla roztropnego działania człowieka jest lęk. Tu nie chodzi tylko o zwykły strach przed jakimś niebezpieczeństwem. Chodzi o wewnętrzny lęk człowieka, bojącego się o swoją opinię albo o swoje przywileje. Chodzi o ten lęk, którym człowieka zaraził szatan po grzechu pierworodnym. Wtedy, kiedy diabeł namawiał pierwszych ludzi do nieposłuszeństwa Panu Bogu — budził w nich zuchwałość i śmiałość w sięganiu po to, co niedozwolone: — Zobaczycie, jak wam się to ryzyko opłaci — mówił diabeł ludziom w raju. Ale kiedy Pana Boga nie posłuchali — i popełnili grzech — natychmiast ich serca ogarnął paraliżujący lęk: żeby się ukryć, żeby się nie przyznać, żeby zwalić winę na drugiego. I w ten sposób na skutek grzechu człowiek stał się niewolnikiem własnych namiętności i własnych urojeń. W lęku człowiek zapomina o swojej godności, z powodu lęku może stać się zbrodniarzem, może się zachowywać jak barbarzyńca, może dopuścić się zdrady. Szaleństwo lęku opanowuje narody, które boją się zagrożenia i z nienawiścią rzucają się na inne narody, by je wymordować. Wydawałoby się, że do walki potrzeba wiele odwagi. Ale to nieprawda. Nienawiść, która popycha ludzi do wzajemnego niszczenia się, płynie nie z odwagi, ale z lęku. Z lęku przed wymyślonymi niebezpieczeństwami człowiek gotów jest krzywdzić bezbronnego, zabić niewinnego, popełnić każde przestępstwo. Traci on rozum, gdy ulegnie temu wewnętrznemu lękowi — wynikającemu z grzechu.
Pod tym względem bardzo jest nam potrzebna łaska Bierzmowania, która przynosi chrześcijańskie umocnienie w walce przeciwko lękowi. Łaska Ducha Świętego dodaje chrześcijańskiej odwagi: w cierpieniu, w pokusie, w zagrożeniu. Ten spokój wewnętrzny, wolność od lęku, jest sprawdzianem chrześcijańskiej dojrzałości.
Trzeba tu wspomnieć naszego współbrata — kapłana, który jeszcze niedawno pielgrzymował z nami na Jasną Górę, a potem pozostawał w łączności przez modlitwę i cierpienie. W dniu dwudziestym sierpnia 1991 roku zmarł ksiądz Edward Wachowicz, wieloletni przewodnik grupy dwunastej. Ostatnie lata jego życia, naznaczone wielkim cierpieniem, stanowią dla wszystkich, którzy go znali, piękny przykład chrześcijańskiej dojrzałości. Księdza Edwarda znaliśmy na pielgrzymce jako ofiarnego duszpasterza i przewodnika, który się nigdy nie zniechęcał. Zawsze radosny, optymistycznie patrzący na trudne sprawy, nie żałujący sił, żeby pątnikom służyć w drodze.
Po wielu latach pracy w różnych parafiach jako wikariusz został proboszczem w Zielonej koło Warszawy. Zaczął w tej parafii budowę kościoła. Podjęta praca wyczerpywała jego fizyczne siły. Pracował przy budowie razem z robotnikami. Co roku wędrował pieszo na Jasną Górę i nikt nie podejrzewał, że jest on coraz słabszy. Pierwszy wylew krwi do mózgu przed kilkoma laty osłabił jego sprawność fizyczną, a jednak ksiądz Edward nie chciał się poddać. Z właściwym sobie optymizmem przekonywał siebie i innych, że powraca do sił. Przecież mimo orzebytego wylewu wziął znowu udział w pielgrzymce do Częstochowy i jeszcze raz przyszedł na Jasną Górę, chociaż już nie mógł podejmować wszystkich trudów drogi. Skutek był taki, że wylew się powtórzył. Przyszła utrata mowy i paraliż jednej strony ciała, który prawie uniemożliwiał mu chodzenie. Człowiek czterdziestokilkuletni został kompletnym inwalidą. Ksiądz Edward bardzo przeżywał zwłaszcza to, że nie mógł mówić. Chociaż wszystko słyszał i rozumiał — w odpowiedzi był w stanie wymówić tylko kilka słów, które mechanicznie powtarzał. A jest coś uderzającego, że były to słowa: — „Nie potrzeba! Nie potrzeba! Tak! Tak!". Wyrażała się w nich w jakiś sposób jego pełna ofiarności postawa nieżądania niczego dla siebie, zgadzania się ze wszystkimi. Był człowiekiem wprowadzającym wokół siebie pokój i zgodę. Odwiedzaliśmy go w seminarium duchownym na Bielanach, gdzie pod opieką kleryków spędził ostatni okres swojego życia. Chodziło nie tylko o to, żeby młodzi kandydaci do kapłaństwa mogli zaopiekować się starszym, chorującym kapłanem, ale także o jego oddziaływanie, oddziaływanie osobowością, spokojem i cierpliwością. On ich budował swoim wewnętrznym oddaniem się Bogu.
Ksiądz Edward w czasie ostatniej choroby dał dowód wspaniałej chrześcijańskiej dojrzałości. Przeżywał chwile załamania, nawet płakał, widząc swój stan, swoją niemożność działania. Ale jakże często widzieliśmy go uśmiechniętego, gramolącego się na kulach, cierpliwie i odważnie pokonującego niewielkie odległości korytarza, czy wędrującego do kaplicy, żeby tam przy ołtarzu uczestniczyć we Mszy świętej, chociaż już nie mógł jej słowami powtórzyć. Dojrzałość księdza Edwarda ujawniła się w cierpliwości — z jaką znosił dzień po dniu swoje udręczenie, swój bezwład, swoją zależność we wszystkich czynnościach od dobrej woli otoczenia. Zdarzało się, że jakiś atak bólu wymagał podania lekarstwa. On wiedział, jakie lekarstwo mu potrzebne, ale nie umiał tego powiedzieć. Jeżeli więc zdarzyło się, że był przy nim ktoś, kto nie orientował się dobrze w jego lekach — był wtedy bezdradny. A ksiądz Edward wśród cierpień powtarzał: — „Tak! Tak!" — nie umiejąc wyrazić tego, czego potrzebował. A jednak w takich chwilach nie tracił cierpliwości i spokoju, nie denerwował się. Przyjmował z wdzięcznością każdy gest życzliwej pomocy.
Trzeba to powtórzyć raz jeszcze: choroba księdza Edwarda stała się okazją do ujawnienia jego wewnętrznej dojrzałości. Człowiek dojrzały — to ten, który umie przyjąć rzeczywistość taką, jaka ona jest — z całym spokojem. Człowiek dojrzały nie pozwala sobie na grymasy i narzekania. Człowiek dojrzały przyjmuje życzliwość i pomoc, podobnie jak cierpienie i przykrość, ze spokojem, zdając sobie sprawę z tego, że życie składa się ze spraw miłych i mniej przyjemnych, a także bardzo bolesnych. Człowiek dojrzały z ufnością w Bogu umie spokojnie podjąć każde zadanie, jakie życie przed nim stawia — czy to będzie obowiązek pracy, czy to będzie trud cierpienia, czy jakieś
upokorzenie.
W ostatnich tygodniach życia ksiądz Edward poczuł się lepiej, mógł się poruszać troszkę sprawniej, jednakże lekarze ostrzegali, że to jest nowe zagrożenie, bo po takim okresie aktywności z reguły następuje nowy wylew — tym razem już śmiertelny. I tak się stało. Ostatnią sierpniową pielgrzymkę, w której brał udział Ojciec Święty — ksiądz Edward mógł jeszcze przeżyć przy radioodbiorniku i telewizorze, unieruchomiony jak zwykle w swoim pokoiku w seminarium. Zmarł w kilka dni po tej pielgrzymce.
Pamiętajmy o nim w naszych modlitwach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz