środa, 23 czerwca 2010

Katecheza 10 - Przez Bierzmowanie Duch Święty kształtuje w nas nowego człowieka

2. Przez Bierzmowanie
Duch Święty kształtuje w nas
nowego człowieka
Chrzest, który otrzymujemy na początku naszego życia, nazywamy nowym narodzeniem. Rzeczywiście stajemy się wtedy nowymi ludźmi — dziećmi Boga. Zaczynamy żyć życiem Bożym. Ale wiemy też z doświadczenia, ile czasu trzeba, żeby z nowo narodzo­nego dziecka ukształtować człowieka dojrzałego. Zanim dziecko stanie się samodzielne, trzeba wiele trudu wychowawczego, wiele starań. I tego rozwoju nie można przyśpieszyć. Każdy wzrost musi się dokonywać w swoim czasie.
Wiadomo, że sztuczne przyśpieszanie hodowli daje rezultaty tylko pozorne. Znamy z doświadczenia te owoce sztucznie pobudzane do wzrastania, które wyglą­dają okazale, ale są bez smaku i bez wartości odżywczej. Każdy rolnik dobrze wie, że jeżeli chce się doczekać plonów, to nie może wyciągać na siłę z ziemi kiełkujących nasion, wszystko wymaga właściwego czasu.
Pan Bóg nie jest skrępowany czasem, Bóg żyje w wieczności. W Bogu nie ma oczekiwania ani braków, które trzeba stopniowo wypełniać. Bóg jest wieczną peł­nią bytu i wiecznym dawaniem dobra. Ale kiedy Chry­stus — Syn Boży — stał się człowiekiem, wtedy wszedł w wymiar czasu, zaczął żyć podobnie jak ludzie na ziemi. Był dzieckiem i dorastał do wieku dojrzałego. Trzy­dzieści lat prowadził życie ukryte w Nazarecie, zanim zaczął nauczać i czynić cuda. Chrystus Pan zna dobrze tajemnicę czasu, w którym dokonuje się los człowieka. Dlatego i nas prowadzi cierpliwie przez różne wydarze­nia, przez kolejne etapy naszego życia. My często nie­cierpliwimy się, oczekując na rezultaty naszych starań. Bóg jednak ma swoje plany i kto zaufał Bogu, ten wie, że na wszystko trzeba poczekać, że każda rzecz dopełni się w swoim czasie.
Nasz rozwój w życiu nadprzyrodzonym, w tym życiu, które rozpoczyna się Chrztem, także dokonuje się w czasie. Także musi mieć swoje etapy. I to, że sakrament Bierzmowania jest oddzielony pewnym czasem od sak­ramentu Chrztu, to także jest znakiem stopniowego roz­woju, jaki się w człowieku dokonuje.
Wprawdzie w Kościele wschodnim takie oddzie­lenie nie nastąpiło, ponieważ zawsze był on bardzo skru­pulatny w dokładnym przestrzeganiu tradycji. A zatem i w tej sprawie pozostał przy dawnym zwyczaju, że po Chrzcie od razu udziela się Bierzmowania. W Kościele wschodnim, to znaczy i w Kościele prawosławnym — oddzielonym  od  Rzymu     i   w   Kościele  grecko­katolickim — uznającym papieża — obowiązuje prawo, że kapłan udzielający Chrztu ma również władzę udzielić sakramentu Bierzmowania. Musi mieć do tego święte krzyżmo, czyli oliwę poświęconą przez biskupa — i w jego imieniu udziela daru Ducha Świętego temu dziecku, które ochrzcił. Dlatego ochrzczony w Kościele prawo­sławnym i greckokatolickim potem już do Bierzmowania nie przystępuje. Jest zawsze bierzmowany przy Chrzcie. Kościół rzymskokatolicki wprowadził jednak w ciągu wieków oddzielenie tego drugiego sakramentu. Chodziło o to, żeby nie tylko udzielić człowiekowi daru łaski, ale żeby miał on również czas zastanowić się i przy­gotować do współdziałania z tą łaską.

Kiedy sakrament Chrztu przyjmuje człowiek dorosły, a więc taki, który przedtem odbył przygotowa­nie katechizmowe, to wtedy oczywiście przy Chrzcie można również udzielić sakramentu Bierzmowania. Wówczas kapłan, który udziela sakramentu Chrztu dorosłemu, ma prawo w imieniu biskupa od razu go bierzmować.
A jednak i wtedy zdarza się, że człowiek przyjmu­jący Chrzest woli Bierzmowania nie przyjmować od razu. Z własnej chęci decyduje się na odczekanie, żeby wszystko przemyśleć, żeby się na nowo przygotować przez medytację i modlitwę. Chce ten dar Ducha Świę­tego przyjąć bardziej świadomie. I to ma duże znaczenie, bo każdy sakrament jest przecież wezwaniem skierowa­nym do człowieka, żeby odpowiedział na łaskę Bożą zastanowieniem się nad sobą i dobrym wypełnieniem podjętego obowiązku.
Kiedy właściwie sakrament Bierzmowania powi­nien być udzielony? To zależy od przyjętych zwyczajów. W niektórych krajach na Zachodzie jest taki zwyczaj, że Bierzmowania udziela się dziecku wtedy, kiedy rozpo­czyna ono naukę religii, kiedy się przygotowuje do pier­wszej Komunii świętej. Chodzi o to, żeby z pomocą Ducha Świętego dziecko przygotowało się do godnego przyjęcia Chrystusa w Eucharystii.
W Polsce została ustalona zasada, że Bierzmowa­nie przyjmuje się w okresie dojrzewania. Po odbyciu podstawowej nauki religii dorastający człowiek może już powiedzieć, że rozumie, w co wierzy, że już wie, jak ma religię w życiu praktykować. Zwykle przyjmuje się Bierzmowanie w ostatniej klasie szkoły podstawowej albo na początku nauki religii w szkole średniej. Jest to odpo­wiedni moment, żeby młodzież świadomie przystąpiła do tego sakramentu.

Ten zwyczaj powinien nam przypominać, że jesteśmy odpowiedzialni za czas, który jest nam dany. Nasze życie jest ograniczone w czasie. Czy człowiek żyje więcej, czy mniej lat, każde życie ma swój kres. I ten czas niepowtarzalny, dany człowiekowi raz jeden, czas życia na ziemi, mamy wykorzystać na poznanie tajemnicy Boga i danie odpowiedzi na Jego wezwanie. Mamy od­powiedzieć wiarą i miłością, to znaczy przede wszystkim posłuszeństwem. W ten sposób mamy dojść do spotkania z Bogiem i do zjednoczenia z Nim na wieki. Takie jest na­sze przeznaczenie, które ma się dokonać w czasie życia na ziemi.
Mówimy o przeznaczeniu, ale trzeba to dobrze zrozumieć. To nie jest takie przeznaczenie, które wypeł­nia się automatycznie. Bóg daje nam wolną wolę — chce uszanować nasze decyzje. Więc nasze przeznaczenie staje się naszym powołaniem. To znaczy: jesteśmy przezna­czeni na to, żeby poznać Boga i z Nim się zjednoczyć, w pełni miłości, którą On nas obdarza, ale w jakiej mierze to się spełni — zależy od naszej współpracy. Bo po­trzebna jest współpraca, aby dokonało się w nas ukształ­towanie nowego człowieka.
Dlaczego mówimy tutaj o nowym człowieku? Dlatego że my wszyscy jesteśmy wprawdzie dziełem Bożym, ale popsutym przez grzech. Jest w nas dobro pochodzące od Boga, stworzone przez Boga: mamy zdol­ność do myślenia, poczucie sprawiedliwości, gotowość do kochania. Ale jednocześnie na skutek grzechu pierwo­rodnego jest w nas zaszczepiony egoizm. I takiego właś­nie człowieka święty Paweł nazywa „dawnym człowie­kiem" (por. Rz 6,6). Dawny człowiek — to człowiek zniekształcony przez grzech pierworodny, kierujący się w życiu egoizmem, nastawiony przede wszystkim na łat­wiznę i przyjemności. Nawet kiedy próbuje walczyć o sprawiedliwość, widzi tylko to, co się jemu należy, a zapomina o tym, co sam jest winien innym. Nawet kiedy chce kochać, nie umie — bo wciąż myśli o sobie, a nie wyczuwa tego, co jest potrzebne drugiemu.
W każdym z nas tkwi dawny człowek, który bywa bardzo zachłanny na dobra materialne, który nie może znieść tego, że ktoś inny zdobył coś, czego on nie posiada. Zazdrości i kłóci się o to, żeby mieć więcej, gotów nawet oszukiwać i zabierać drugiemu.
W każdym z nas tkwi dawny człowiek, który bar­dzo nie lubi, kiedy mu się zwraca uwagę. Jest drażliwy, chciałby mieć zawsze rację, wciąż powoduje konflikty, bo nie lubi ustępować komukolwiek. A przy tym wciąż chciałby uchodzić za lepszego, niż jest w rzeczywistości, więc udaje dobrego przynajmniej na zewnątrz — i żyje w nieprawdzie.
Ten dawny człowiek, ukryty w każdym z nas, jest żałosnym wypełnieniem szatańskiej obietnicy w raju: „będziecie jako bogowie". Rzeczywiście, tak, jak Pan Bóg stworzył świat, w którym „wszystko było bardzo dobre" (por. Rdz 1,31), tak i ten „dawny człowiek" w nas tworzy swój świat, ale jest to świat grzechu, zawiści i niezgody, świat konfliktów, udręki i nieustępliwego egoizmu.
Może wystarczy tego rozważania o dawnym człowieku, bo to temat gorzki i przygnębiający. Jednakże trzeba również i takie przykre sprawy przypomnieć, bo ten „dawny człowiek" — to są nasze własne czyny, skłonności i przyzwyczajenia. W innych ludziach nas one drażnią, ale trzeba je zobaczyć w sobie samym, żeby zrozumieć, jak bardzo ja sam potrzebuję pokuty.
To się zdarzyło — jak pamiętamy — królowi Dawidowi, którego zaślepiło namiętne pożądanie pięknej Batszeby. Aby ją wziąć za żonę — wysłał jej męża Uria-sza na wojnę i postarał się, żeby Uriasz zginął z ręki wroga. W tym momencie zdawało się królowi, że jako władca może tak wykorzystać swoją władzę, bo wszyscy muszą go słuchać.
Ale Bóg wezwał proroka Katana, by skarcił Dawida. Prorok powiedział wtedy królowi, że w Jerozo­limie zdarzył się przykry wypadek. Pewien zamożny człowiek, mający liczne stada owiec, chciał wyprawić ucztę. Ale nie wziął zwierząt ze swojej trzody, tylko zabrał jedyną owieczkę biednemu sąsiadowi, dla którego była ona najcenniejszym skarbem.
Dawid oburzony zawołał, że ten krzywdziciel za­sługuje na surową karę. Wtedy prorok oświadczył: Ty jesteś tym krzywdzicielem. I gorzej jeszcze, bo masz na sumieniu zabójstwo człowieka! Dopiero wtedy Dawid uświadomił sobie, że przez nadużywanie swojej władzy popełnił zbrodnię — i że musi pokutować (por. 2 Sm l In).
Prawdziwa pokuta, a więc naprawianie krzywdy wyrządzonej przez grzech — to jest ogromna praca, to wielki trud, który może nieraz przekraczać ludzkie siły. Dlatego przy każdej spowiedzi kapłan powtarza, że Bóg Ojciec „zesłał Ducha Świętego na odpuszczenie grze­chów". Odpuszczenie grzechów to nie jest tylko danie rozgrzeszenia — i zapukanie w kofesjonał oznaczające, że możesz odejść już oczyszczony z przewinień. Odpuszczenie grzechów człowiekowi oznacza wydoby­wanie go z tego egoizmu, który go wciąż opanowuje, z tej zachłanności i nieprawdy, z nienawiści, z drażliwości, pychy i lenistwa. To może się dokonać tylko Boską mocą Ducha Świętego.
Tutaj trzeba zwrócić uwagę na bardzo ważny szczegół, o którym zwykle się nie pamięta. Otóż wiemy z Dziejów Apostolskich, że Zesłanie Ducha Świętego odbyło się w niedzielę Pięćdziesiątnicy. Było to siedem tygodni po Zmartwychwstaniu Pana Jezusa, a dziesiątego dnia po Jego Wniebowstąpieniu. Ale to nie było pierwsze Zesłanie Ducha Świętego! Pierwsze — chociaż nie takie głośne, ale również ważne — odbyło się zaraz w dniu Zmartwychwstania. Wtedy też była niedziela. Pisze o tym święty Jan Ewangelista: „Było to wieczorem owego dnia, pierwszego dnia tygodnia" (por. J 20,19). Do apostołów zgromadzonych w Wieczerniku przy­szedł Pan Jezus. Pokazał im przebite ręce i bok — na dowód, że jest naprawdę tym samym Jezusem, który został zabity — i że naprawdę żyje. I wtedy rzekł do nich: „Jak Ojciec mnie posłał, tak i ja was posyłam. Po tych słowach tchnął na nich i powiedział im: Weźmijcie Ducha Świętego! Którym odpuścicie grzechy, są im odpuszczone, a którym zatrzymacie, są im zatrzymane" (J 20,21—23).
To było pierwsze Zesłanie Ducha Świętego, które odbyło się w niedzielę Zmartwychwstania wieczorem. Nikt o nim nie wiedział poza apostołami, ale już wtedy została im dana moc Ducha Świętego, dzięki której mieli odtąd przekazywać innym ludziom dar uwolnienia od grzechu, dar wewnętrznej przemiany starego człowieka w nowego.
Potem, po czterdziestu dniach Pan Jezus ich pożegnał, wstąpił do nieba, oni musieli modlić się i cze­kać przez dziewięć dni w Wieczerniku, aż nastąpiło dru­gie Zesłanie Ducha Świętego. To drugie było ogłoszone wszystkim ludziom w Jerozolimie. Odbyło się w wielkiej wspaniałości, w szumie wichru i blasku ognia — i stało się początkiem zewnętrznej działalności apostołów, polega­jącej na głoszeniu Słowa Bożego.
Otóż te dwa zesłania Ducha Świętego mają swoje znaczenie w życiu Kościoła. Mówią o tym, że nie wystar­czy tylko zewnętrzne, publiczne głoszenie Ewangelii, wzywanie do wiary i do nawrócenia. Trzeba, aby Duch Święty swoją wewnętrzną mocą sięgał do ludzkich serc, wydobywał z nich to, co jest fałszem, co jest grzechem, co się sprzeciwia Bogu — i w ten sposób człowieka przemie­niał. Tej przemiany nie da się osiągnąć zewnętrznymi nakazami ani przemocą. Odrzucenie dawnego człowieka i tworzenie nowego — dokonuje się przez wyrzeczenie się siebie, cierpliwość i wytrwałość w dawaniu dobra.
We wspomnieniach włoskiego misjonarza pracu­jącego na Dalekim Wschodzie można przeczytać o jego doświadczeniach z Tajlandii (por. W drodze 1992, nr 1). Kiedy poznał tamtejszych wieśniaków, wyznawców Buddy, przekonał się, że żyją w nędzy, wykorzystywani przez bogatych właścicieli ziemi, chorują na trąd — i niszczą samych siebie przez alkoholizm, życie roz­pustne i marnotrawstwo. Religia, którą wyznają, nie ma żadnego wpływu na ich praktyczne postępowanie. Ojciec Adriano Pelosin postanowił im pomóc, zaczynając od spraw materialnych. Nawet nie próbował ich nawracać na chrześcijaństwo, wiedząc, że ta religia jest dla nich obca i niezrozumiała. Zaczął więc od zorganizowania po­mocy od zagranicznych ofiarodawców. Dostarczał na­rzędzi rolniczych, ziarna na zasiew, sprowadzał lekarstwa i wysyłał chorych do szpitala. Próbował też nauczyć ich uczciwości, żeby się nawzajem nie krzywdzili — i lepszej organizacji pracy. Przyjmowali to chętnie, ale po roku pracy przekonał się, że oszukują go na każdym kroku i śmieją się z jego naiwności. Uważali go za łatwowierne­go Europejczyka, którego zawsze można naciągnąć na ja­kąś pomoc, a sami dalej przepijali to, co uzyskali, okra­dając siebie nawzajem. Nawet ci nieliczni, którzy przyjęli Chrzest, postępowali podobnie, wyłudzając od niego nowe dary.
Misjonarz mimo to pracował dalej. Dyskutował z nimi, ganiać ich nieuczciwość, czasem na nich krzyczał, ale pomocy nie odmawiał. Najbardziej ich dziwiło, że tak się troszczy o chorych. Nawet trędowatych zaczął przy­jmować do swego domu. Jeden z młodych chrześcijan, bardziej szczerze nawrócony, zdecydował się pomagać mu w ich pielęgnowaniu. Ta działalność trwała kilka lat. Tyle czasu było trzeba, by biedni, ciemni wieśniacy zaczęli dostrzegać nowe zasady życia. Zaczęli mówić między sobą z podziwem: TO JEST PRAWDZIWE MIŁOSIERDZIE.
Rzecz polega na tym, że w religii buddyjskiej dużo mówi się o miłosierdziu, bardzo się je chwali, ale teoretycznie. Nie są tam znane sposoby praktykowania prawdziwego miłosierdzia, czyli zatroszczenia się o czło­wieka. Jest zwyczaj dawania jałmużny, bo to się liczy jako zasługa wobec bóstwa, ale z zupełną obojętnością w sto­sunku do cierpiących lub potrzebujących pomocy. Powtarzane przez ludzi stwierdzenie: To jest prawdziwe miłosierdzie — oznaczało, że po raz pierwszy zobaczyli w rzeczywistości to, co słyszeli tylko teoretycznie i być może czasem tęsknili do czegoś takiego: do poszanowania człowieka.
I oto stało się tak, że po dziesięciu latach przycho­dzili po kolei, najpierw chrześcijanie, potem kandydaci do Chrztu, i przyznawali: Ojcze, oszukiwaliśmy ciebie, ale to było brzydkie. Więcej już nie będziemy. ZRO­ZUMIELIŚMY, ŻE NAS NAPRAWDĘ KOCHASZ.
I wtedy ci ludzie stali się dzielni i odważni — pisze misjonarz. Gdy zaczęły się po jakimś czasie represje i dokuczliwe ograniczenia w stosunku do chrześcijan, oni dzielnie to znosili, gotowi cierpieć za swoją wiarę.
Trzeba było tyle czasu, żeby dokonała się taka przemiana. Trzeba było nie tylko czasu, ale ofiarnej pracy misjonarza, jego wyrzeczeń i cierpliwości, żeby w sercach tych biednych ludzi zginął dawny człowiek, tchórzliwy, fałszywy i zachłanny; żeby uformował się w nich nowy człowiek, dojrzały chrześcijanin. Duch Święty przychodzący w sakramencie Bierzmowania udziela każdemu z nas Bożej mocy do podjęcia takiego trudu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz