środa, 23 czerwca 2010

Katecheza 11 - Sakrament Bierzmowania wzywa do poddania się działaniu Ducha Świętego


Kiedy Pan Jezus zapowiadał apostołom przyjście
Ducha Świętego, powiedział do nich: „Pożyteczne jest dla was, żebym odszedł, bo jeżeli odejdę, przyjdzie do was PARAKLETOS" (por. J 16,7). My tłumaczymy to greckie słowo parakletos jako „pocieszycie!". Ale to nie jest tłumaczenie dokładne, bo to słowo znaczy coś więcej. PARAKLETOS to jest ktoś taki, na kogo zawsze można liczyć, bo gdy się go wezwie, on zawsze przyjdzie i pomoże. Jeżeli więc byśmy chcieli jakoś wytłumaczyć, kim jest dla nas Duch Święty, to trzeba by pomyśleć o sytuacji małego dziecka, które jest niezaradne, ale zawsze się ogląda na matkę i wie, że matka go nie zostawi. Jeżeli będzie potrzeba, to zawoła: „Mamo!" — i matka się zjawi. Wtedy dziecko jest bezpieczne, bo czuje nad sobą niezawodną opiekę.
Podobna jest nasza sytuacja wobec Ducha Świętego. On jest Bogiem niewidzialnym, ale zawsze bliskim i gotowym nas ogarnąć swoją mocą. Jemu możemy zaufać. Wiemy dobrze, że wśród ludzi nie jest łatwo znaleźć takich, którzy nie zawiodą, takich, którzy w razie potrzeby będą pewnymi opiekunami. W naszym świecie, gdzie każdy myśli o sobie, ten, kto jest słaby i bezbronny, zawsze bywa wykorzystywany. Chciałoby się zapytać, gdzie są tacy ludzie, na których można liczyć?
Przypomnijmy coś ze starych opowieści. Było to jakieś siedemdziesiąt lat temu, po pierwszej wojnie świa­towej. Młoda dziewczyna, jako początkująca nauczy­cielka, znalazła się samotna na dalekiej wsi, gdzieś na terenie dzisiejszej Ukrainy. Wtedy było to w granicach państwa polskiego. Musiała sama — w powojennych warunkach — organizować naukę w szkole i nawiązywać kontakty z rodzicami w bardzo prostym, wiejskim śro­dowisku. Była to ciężka praca, ale ludzie życzliwi. Wypadło jej kiedyś — zimą — pojechać na jakieś spotka­nie z rodzicami. Mróz trzaskający, zawieźli ją saniami. Nauczycielka — jak wiadomo — uboga, palto miała nie-nadzwyczajne, zmarzła w tej drodze okropnie. Ledwie tam zdołała załatwić sprawy, trzeba było wracać. Groziło przeziębienie, zapalenie płuc murowane. I wtedy stary chłop, w którego domu zatrzymała się po drodze, popa­trzył na nią z troską. „Panienko — powiada — nie ma rady, trzeba się ratować!". I podał jej kielich czegoś mocnego: „To jedyny sposób rozgrzania, trzeba to wypić". Była przecież trochę głodna, wyczerpana cało­dzienną pracą, wiadomo, jak wtedy działa alkohol. Ale nie było wyjścia, wypiła. Potem opowiadała po latach: Widziałam tylko nad sobą tę wąsatą twarz, zatroskaną jak twarz dobrego ojca — a później to już nic nie pamiętam. Jak się obudziłam, to byłam u siebie w mieszkaniu, owi­nięta w wielką baranicę, położona pieczołowicie na łóżku. Tak mnie ten dobry gospodarz — nieprzytomną, zawinął w swój własny kożuch i przywiózł jak lalkę do mojego domu. Nic mi się nie stało".
Gdzie jest ten człowiek, któremu można zaufać? Człowiek, któremu może zaufać ktoś słaby, bezbronny, narażony na niebezpieczeństwo? Jak bardzo potrzeba takich ludzi. A jak ich trudno znaleźć.
Pan Jezus przedstawia Ducha Świętego jako Parakletosa, czyli kogoś działającego nieomylnie i troskliwie, komu można bezpiecznie się poddać. On nas nie zawiedzie. Ale poddanie się Duchowi Świętemu — bywa dla człowieka nie takie łatwe. Człowiek nie lubi rezygno­wać ze swojej pewności siebie, ze swojej samodzielności. Poddanie się Duchowi Świętemu wydaje się nam ograni­czeniem naszej wolności. Bo z Nim nie ma dyskusji. Jeżeli człowiek Go posłucha i Mu się podda, będzie ocalony. Jeżeli się sprzeciwi, to sam sobie wyrządzi naj­większą krzywdę.
Ojciec Święty Jan Paweł II w swej encyklice o Duchu Świętym, wydanej w 1986 roku, tłumaczy, że Duch Święty przejawia swoją działalność w naszym sercu, wydając jakby wyrok, to znaczy ukazując wyra­źnie, co jest złe — i co jest dobre. Duch Święty jest wewnętrznym sędzią postępowania ludzkiego. Otóż przeciwko zewnętrznym przepisom, prawom czy zaka­zom — może się człowiek buntować lub próbować je ominąć, natomiast tam, gdzie Duch Święty wskazuje drogę postępowania, człowiek nie może posługiwać się żadnymi wykrętami. Po prostu rozpoznaje w sumieniu, jak powinien postąpić, bo Duch Święty wyraźnie mu to ukazuje. Jeżeli człowiek tego nie uzna, to staje się win­nym grzechu przeciwko Duchowi Świętemu. Pan Jezus mówi, że taki grzech nie będzie nigdy odpuszczony (por. Mt 12,32).
Jak to rozumieć? Chodzi o to, że grzech prze­ciwko Duchowi Świętemu to nie jest jakiś czyn, jeden czy drugi, nawet bardzo zły, popełniony wbrew przykaza­niom. Grzech przeciwko Duchowi Świętemu — to jest trwanie w nieposłuszeństwie Bogu, gdy człowiek nie chce grzechu uznać za zło, chociaż wie, że Bogu się sprzeciwia. Jest to więc przyjęta na stałe postawa „niepokutowania". Grzech przeciwko Duchowi Świętemu oznacza, że czło­wiek żąda dla siebie jakby prawa do grzeszenia.

Oczywiście taka postawa uniemożliwia przyjęcie łaski Bożej (por. encyklika Dominum et vivificantem 46).
Każdy czyn, nawet najcięższy grzech, popełniony pod wpływem jakiejś pokusy, może być przecież później przez człowieka osądzony: człowiek może go potępić, przeprosić Boga, podjąć pokutę. Natomiast grzech prze­ciwko Duchowi Świętemu polega właśnie na tym, że człowiek nie chce zmienić postępowania i nie chce Boga przeprosić.
Duch Święty osądza grzech bezwzględnie i surowo, ale nie po to, żeby człowieka potępić. Papież pisze, że osądzając grzech, Duch Święty jednocześnie wzywa człowieka, żeby się od tego grzechu odciął, żeby wybrał Boga i Jego dobroć. Więc przeciwstawienie się Duchowi Świętemu oznacza dla człowieka największą klęskę, po prostu zgubę. On zawsze wskazuje drogę oca­lenia, prowadząc nie przez zewnętrzny przymus, ale przez wewnętrzne światło i umocnienie. Poddanie się Duchowi Świętemu nie zniewala człowieka, ale pomnaża jego siły w nieskończoność.
Było to jeszcze za czasów Breżniewa. W Związku Radzieckim młody komsomołce, wychowany w ateizmie, działał w bojówce, mającej za zadanie rozpędzać zebra­nia religijne, prześladować ludzi, którzy potajemnie schodzili się, by się razem modlić. Wiele razy napadał na takie grupy gromadzące się w domach i biciem pałką, szyderstwami, usiłował odstraszyć od religijnych praktyk. Kiedyś w czasie takiej akcji rozpoznał dziew­czynę, którą już przedtem pobił przy podobnej okazji. „Przecież już raz dostałaś, dlaczego znowu wracasz na te zebrania?" — krzyczał do niej. Ona odpowiedziała spo­kojnie, że gotowa jest nawet zginąć, ale Boga się nie wyprze. „Tobie też przebaczam, że mnie krzywdzisz" — powiedziała.

Słowa młodej Nataszy zapadły mu w serce. Zaczął się zastanawiać, dlaczego właściwie każą mu prześlado­wać tych religijnych ludzi, że jest w tym chyba jakieś oszustwo. To wydarzenie było początkiem jego odcho­dzenia od komunizmu i pragnienia, żeby wydostać się ze Związku Radzieckiego. Został więc marynarzem. Po kilku latach skorzystał z okazji, że jego okręt przepływał niedaleko wybrzeży Kanady i w zimną, wietrzną noc skoczył z pokładu, żeby wpław dostać się do brzegu Ameryki.
Warunki były straszne, bo i wiatr przeciwny, i fala wysoka, więc chociaż wysportowany i przygotowany na taki wysiłek, czuł, że może zginąć. Tym bardziej że zmylił drogę i zamiast ku brzegowi, zaczął się zbliżać z powro­tem do okrętu. Musiał zawrócić i wtedy przerażony, że sił mu nie starczy, zaczął się modlić do Boga. Uświadomił sobie, że to przecież przykład Nataszy, która się mod­liła kiedyś, mimo jego prześladowań, skierował go na drogę nawrócenia. I tak się stało, że wbrew oczekiwaniu dotarł jakoś do brzegu. Wyczerpanego, leżącego bez sił, znaleźli strażnicy, oczywiście musieli go aresztować, zaczęli badać, przesłuchiwać. Przecież nie wiedzieli, czy to nie szpieg albo jakiś oszust. Wreszcie, kiedy się wy­tłumaczył, przedstawił swoją historię, zaczęli z nim roz­mawiać bardziej przyjaźnie. W międzyczasie poddali go badaniom lekarskim. Wtedy wyszła sprawa nieco dziwna. Przyszedł opiekujący się nim lekarz i mówi: — Słuchaj, coś jest nie w porządku. Komputer otrzymał dokładne dane o stanie twojego zdrowia. Zbadano twoje możliwości fizyczne, umiejętność pływania, wszystko to wzięliśmy pod uwagę. Została zmierzona siła wiatru, temperatura wody, odległość, którą miałeś do pokonania. No i teraz komputer wykazuje, że to niemożliwe, żebyś wtedy dopłynął do brzegu. Chyba coś w twojej relacji było nieprawdziwe!

Chłopak się zastanowił i powiada: — Ja wszystko powiedziałem tak, jak było. Odległość od brzegu i mój wysiłek, nic nie oszukuję.
— Nie — powiada tamten — musiałeś coś po­kręcić. Komputer wyliczył, że to niemożliwe, żebyś do­płynął. Wtedy chłopak zaczął myśleć — i wreszcie mówi:
  No, chyba jeszcze jedna okoliczność: ja wtedy się bar­
dzo modliłem, żeby mnie Bóg poratował. — A to ważne!
  powiada lekarz. — Poczekaj, weźmiemy to pod uwagę.
I po jakimś czasie wraca i mówi: — Zgadza się! Kompu­
ter wykazał, że jeżeli weźmiemy pod uwagę szczególną
koncentrację sił psychicznych, to okazuje się możliwe, że
dopłynąłeś! Dla młodego Rosjanina było to coś oszała­
miającego: a więc modlitwa jest taką realną siłą, że ją na­
wet komputer musi uwzględnić — i musi uznać, że ta siła
ma znaczenie! Tego się nie spodziewał! Chłopak opisał
potem całą tę historię w książce pod tytułem: Przebacz
mi, Nataszo.
Jej autor niedługo potem został zastrzelony
przez wywiad sowiecki, który nie mógł ścierpieć tego, że
jeszcze jeden świadek mówi o niesprawiedliwościach
w Związku Radzieckim. Książkę wydano w Ameryce,
została także przetłumaczona na język polski.
To dziwne wydarzenie może być przykładem na to, czym jest dla człowieka poddanie się działaniu Ducha Świętego. Można je porównać do działania wichru, który jest tak gwałtowny, że nie sposób mu się przeciwstawić. Ale jeżeli człowiek rozwinie żagle, albo potrafi na szy­bowcu wziąć wiatr pod skrzydła, to wtedy może dzięki tej sile szybciej i sprawniej dotrzeć do celu.
Kiedy Duch Święty działa, to nie tylko po to, żeby człowiekowi pomóc w jego własnych zamiarach i pragnieniach, tak, jak to czasem modlą się uczniowie, żeby Duch Święty pomógł zdać egzamin czy napisać klasówkę. To byłoby rozumienie bardzo naiwne. Duch Święty w swoim działaniu ma własny plan. On wie, ku czemu człowieka pokierować. Trzeba wtedy całkowicie Mu się poddać i zaufać, to musi być takie otwarcie się na Jego działanie, jak nastawienie żagla na wiatr dmący z ogromną siłą.


Działanie Ducha Świętego w apostołach miało przecież taki skutek. Ci ludzie zostali zupełnie przemie­nieni w chwili, gdy Duch Święty zstąpił na nich w postaci ognistych języków. Zaczęli działać tak, jak On im naka­zywał i było to działanie ponad ludzkie możliwości, potę­żne i skuteczne. Spowodowało nawrócenie tysięcy ludzi. Przyglądając się tej skuteczności działania, zasta­nawiamy się: dlaczego, kiedy my przystępujemy do sak­ramentu Bierzmowania, w nas te skutki nie są tak wido­czne. Przecież przyjmując sakrament Bierzmowania, spotykamy się z tym samym Bogiem, z Osobą Boską działającą niewidzialnie, a potężnie. Dlaczego przyjęcie tego sakramentu nie przynosi takich owoców w naszym życiu?
Należy powiedzieć po prostu, że aby Duch Święty skutecznie człowiekiem pokierował, trzeba się na Jego przyjście otworzyć. W jaki sposób można to uczy­nić? To dokonuje się przez modlitwę. W Dziejach Apo­stolskich czytamy, że apostołowie przed przyjściem Ducha Świętego modlili się całe dziewięć dni w Wieczer­niku, zgromadzeni razem z Matką Bożą i innymi wierzą­cymi w Chrystusa. Ale tu trzeba zapytać, czy my dobrze rozumiemy, jaka to była modlitwa, która tak owocnie przygotowała ich na przyjęcie Ducha Świętego? Na czym właściwie polega dobra modlitwa?
Najczęściej chyba rozumiemy modlitwę jako nasze wołanie do Boga. Modląc się — mówimy albo śpiewamy, albo w myśli wypowiadamy jakieś słowa — i mamy nadzieję, że te słowa dotrą do Boga. I wydaje się nam, że modlitwa głównie na tym polega.
Jednakże tajemnica prawdziwej modlitwy jest inna. Modlitwa to nie jest tylko mówienie do Boga. Pra­widłowo określamy, że modlitwa jest to rozmowa z Bo­giem. A na czym polega rozmowa? Otóż prawdziwa roz­mowa polega na tym, że jakieś dwie osoby, życzliwie jedna do drugiej nastawione, nie tylko do siebie mówią, ale też się nawzajem słuchają. Przecież bez uważnego słu­chania nie ma rozmowy. Jest tylko wygłaszanie monolo­gów, które nie docierają do partnera i do żadnego poro­zumienia dojść nie można. Żeby była dobra rozmowa, trzeba bardzo uważnie słuchać. Taka jest zasada obco­wania z ludźmi i taka jest też zasada obcowania z Bogiem. Modlitwa polega przede wszystkim na słuchaniu tego, co Bóg mówi do nas. Ale w jaki sposób to usłyszeć? Oczywiście nie musimy zaczynać od oczekiwania na ja­kieś nadzwyczajne głosy czy natchnienia. Przecież Bóg odezwał się już do nas i przez Jezusa, swojego Syna, po­wiedział słowa, które są wciąż ważne i skuteczne. A zatem chrześcijanin, który chce się dobrze modlić, musi zacząć od postanowienia: Boże, nim zacznę coś do Ciebie mó­wić, chcę dobrze wsłuchać się w to, co do mnie powie­działeś. Otwieram więc Ewangelię i uważnie odczytuję słowa Jezusa do mnie skierowane. Mam przypomnieć sobie dokładnie, co powiedział Jezus o Bogu, o miłości, o sprawiedliwości, o prawdzie — żebym dobrze zrozu­miał, czego ode mnie chcesz. I wtedy będę wiedział, jak mam odpowiedzieć.
Dla chrześcijanina, który chce się modlić, począt­kiem modlitwy zawsze musi być słowo Ewangelii. Zaś między tymi słowami na pierwszym miejscu są te, które odmawiamy codziennie w Modlitwie Pańskiej: „Ojcze nasz, który jesteś w niebie". To jest bardzo ważny tekst: to są słowa, które najczęściej powtarzamy jako naszą modlitwę do Boga. Musimy jednak pamiętać, że jedno­cześnie są to słowa, które Pan Jezus skierował do nas. On nam je podyktował, a my mamy się w nie wsłuchać, żeby zrozumieć, kim jest dla nas Pan Bóg. I w ten sposób uważne odmawianie „Ojcze nasz" staje się prawdziwym dialogiem Boga z nami.
Kiedy zaczynam mówić: „Ojcze nasz, który jesteś w niebie", to od razu muszę sobie uświadomić: przecież to Jezus mówi mi, że Bóg jest moim Ojcem — i że Bóg mieszka w tajemniczej światłości, obecnie dla mnie nie­dostępnej, do której Chrystus chce mnie doprowadzić. Więc chociaż teraz Boga nie widzę, to kiedyś Go zobaczę, mam do Niego dojść. Pan Jezus mi to obiecał. I w ten sposób mówiąc „Ojcze nasz" nie tylko zwracam się do Boga, ale słyszę, co Bóg powiedział do mnie.
„Święć się imię Twoje" — powtarzam za Panem Jezusem. To Pan Jezus mówi mi w tych słowach, że na pierwszym miejscu mam pomyśleć o uwielbieniu Boga. Ale „święcenie imienia" nie polega przecież na powta­rzaniu jakiegoś słowa. „Imię Twoje" — oznacza, że mam poznawać Boga jako mojego Ojca, poznawać Jego miłość — i oddawać Mu cześć, bo On jest najświętszy, ponad wszystkie stworzenia. Więc wypowiadając tę prośbę, słu­cham jednocześnie, co mówi Chrystus o dobroci Boga, o Jego świętości — i o tym, że mam Go czcić na pierwszym miejscu, zanim cokolwiek pomyślę o swoich własnych sprawach.
Potem mówię: „Przyjdź Królestwo Twoje". Pan Jezus w tym momencie mówi do mnie, że ponad wszyst­kie sprawy, którymi się interesuję, ważniejsze jest Boże Królestwo. Zanim powiem: Boże, daj mi zdrowie; zanim powiem: Boże, dopomóż mi w tej czy tamtej sprawie — mam najpierw pomyśleć, że najważniejsze jest Królestwo Boże. Przyjście tego Królestwa to jest działanie Bożej łaski, przemiana człowieka w dziecko Boże, przemienia­nie świata w nowy świat ładu, sprawiedliwości i miłości. O to mam się modlić najpierw. Tak przecież powiedział Pan Jezus: „Szukajcie najpierw Królestwa Bożego, a wszystko będzie wam przydane".
Potem mówię: „Bądź wola Twoja, jako w niebie, tak i na ziemi". W tym momencie Chrystus Pan przypo­mina mi — bo to przecież On powiedział te słowa — że wypełnienie tego, co Pan Bóg postanowił, jest dla mnie najwyższym dobrem. Zanim więc zacznę mówić Panu Bogu, czego ja pragnę, najpierw muszę wyznać: Boże, przede wszystkim niech się dobrze wypełni to wszystko, czego Ty chcesz, bo Twoja wola jest najświętsza i najlep­sza. My oczywiście mamy różne pragnienia i zamiary, więc prosimy Boga, żeby to czy tamto się stało, ale tak naprawdę najmądrzejszą prośbą jest powtarzanie ciągle jednego: Boże, pokaż mi, czego ode mnie chcesz i niech się to dokładnie spełni, bo wiem, że to będzie najlepsze. Tobie ufam bardziej niż sobie. Od tego, czego ja pragnę, zawsze lepsze będzie to, co Ty zaplanowałeś dla mnie.
Tyle można usłyszeć w tych pierwszych słowach „Ojcze nasz". My je powtarzamy jako naszą prośbę skie­rowaną do Boga, ale powinniśmy najpierw pomyśleć, co Pan Jezus w tych słowach chce nam powiedzieć: o Bogu Ojcu, o Jego miłości, o Jego świętości, o Jego Królestwie, które ma przemienić nasze życie, i wreszcie o Jego woli, która ma się wypełniać dla naszego dobra.
Dopiero na czwartym miejscu każe Pan Jezus mówić: „Chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj". Mamy więc powiedzieć Panu Bogu także o naszych potrzebach. Ale dlaczego tylko „dzisiaj", a nie jutro ani potem? Właśnie dlatego, że wszystko ma być oddane w ręce Boga. Ja nie muszę Panu Bogu przypominać o tym, czego będę potrzebował jutro i za jakiś czas. Wystarczy, jeśli powiem, że w Jego ręce składam moje potrzeby i ufam, że je najlepiej zaspokoi.
W dalszych słowach „Ojcze nasz" mamy prośbę, która może nam sprawiać najwięcej trudności. Mówimy bowiem, że potrzebujemy przebaczenia naszych grze­chów, ale to ma być dokładnie tak, jak my sami przeba­czamy bliźnim. W tych słowach modlitwy Pan Jezus daje nam podstawowe pouczenie, jaki ma być nasz stosunek do bliźnich. My potrzebujemy miłosierdzia i oni potrze­bują miłosierdzia. Nam Bóg przebacza i my też mamy przebaczać. Ta zasada: „przebacz nam tak jak i my prze­baczamy" — jest jedynym sposobem rozwiązania wszystkich konfliktów i napięć między ludźmi. Jeżeli tę prośbę wypowiadać będziemy uważnie i z zastanowie­niem, to znajdziemy w niej odpowiedź na wiele życio­wych problemów. Wszystko bowiem opiera się na prawie miłosierdzia. Takie jest zasadnicze prawo naszego życia osobistego i społecznego.
Następna prośba Modlitwy Pańskiej brzmi tro­chę jakby dziwnie: „Nie wódź nas na pokuszenie". Co znaczą te słowa? Przecież Pan Bóg nikogo do złego nie ciągnie. Ale tutaj „pokuszenie" — to nie jest to samo, co my wyrażamy słowem „pokusa", czyli pociąganie do złego. „Pokuszenie" w języku Pisma Świętego oznacza „wystawienie na próbę", czyli żądanie dowodu. Dlatego Pismo Święte mówi, że nie wolno „kusić Pana Boga", to znaczy domagać się od Boga dowodów i znaków, że mówi prawdę. Bogu trzeba bezwzględnie zaufać. Ale On ma prawo nas wystawiać na próbę, czyli „kusić", bo dał nam wolną wolę. Jako Stwórca Pan Bóg ma prawo nas zapytać: Co my właściwie wybieramy? Czy chcemy Mu służyć, czy ulegamy naszym zachciankom? On ma prawo żądać od nas dowodu, za kim się opowiadamy. Jednakże Pan Jezus chce nam przypomnieć, że jesteśmy słabi, że jeżeli będziemy liczyć tylko na własne siły, to nie spro­stamy życiowym próbom, jakie wciąż przed nami stają.
Dlatego mamy się modlić do Boga: „Nie wódź nas na pokuszenie, ale nas zbaw ode złego". To znaczy: — Boże nie liczymy na swoje siły. Przyznajemy pokornie, że nie potrafimy udowodnić naszej miłości. Ty sam chroń nas od trudności, żebyśmy mogli wytrwać przy Tobie. W ten sposób wyznajemy w naszej modlitwie to, czego nauczył nas Pan Jezus: Jesteśmy słabi i tylko Boże miłosierdzie może nas ocalić.
Tak możemy przedstawić treść tej modlitwy wzorcowej, Modlitwy Pańskiej. Nie tylko dlatego, żeby ją lepiej zrozumieć, ale żeby sobie uświadomić to, co powiedzieliśmy na początku: Prawdziwa modlitwa polega najpierw na słuchaniu, na zastanawianiu się nad tymi słowami, które wypowiedział Pan Bóg. Gdy je po­jmujemy, wtedy wiemy, jak Bogu należy odpowiadać.
Modlitwa „Ojcze nasz" — jest pod tym względem wyjątkowa, bo rozważając te słowa, które powiedział Pan Jezus i znajdując w nich pouczenie, jednocześnie możemy powtarzać je jako naszą modlitwę skierowaną do Boga. Te same słowa są słowami Boga skierowanymi do nas — i zarazem słowami, które my kierujemy do Boga. W ten sposób potwierdzamy, że przyjmujemy to, czego Chrystus Pan nas nauczył, i wyznajemy, że tego właśnie chcemy, o to prosimy, bo od tego zależy nasze szczęście i nasze zbawienie.
W takim właśnie sensie modlitwa jest najlep­szym sposobem otwierania się na działanie Ducha Świę­tego. Jeżeli ktoś bowiem modliłby się tylko powtarzając bezmyślnie jakieś formuły albo też chciałby wyrazić tylko swoje własne pragnienia, to wtedy mogłoby być tak, że człowiek modli się wiele, ale Ducha Świętego do głosu nie dopuszcza. Bo ciągle mówi od siebie i wypowiada tylko to, czego sam pragnie, a nie zastanawia się nad tym, co Bóg chce wprowadzić w jego życie. Modlitwa, która czyni człowieka otwartym na Ducha Świętego, to jest modlitwa oparta na zastanawianiu się nad słowem Bożym.
Jak modlili się apostołowie z Maryją w Wieczer­niku? Na pewno powtarzali słowa psalmów, zgodnie z ówczesnym zwyczajem żydowskim. Słowa psalmów są słowami Bożymi, zapisanymi w Piśmie Świętym. W tych słowach jest wiele próśb, ale również jest w nich wiele Bożych obietnic, Bożych napomnień i pouczeń. Rozwa­żanie tych słów było jednocześnie przypomnieniem wszystkiego, co usłyszeli od Chrystusa — i przygotowy­wało ich serca na posłuszne poddanie się Duchowi Świę­temu.
Dlatego modlitwa Maryi z apostołami w Wieczer­niku może być dla nas przykładem. Kiedy my chcemy się dobrze modlić, powinniśmy też w skupieniu zastano­wić się nad tym, jakie słowa skierował do nas Chrystus, czego nas nauczył, jakie obietnice nam zostawił — i wtedy przygotujemy nasze serca na natchnienia Ducha Świętego. On będzie nam mógł pokazać drogę życia i po­kierować naszym postępowaniem.


autor: ks. Andrzej Santorski



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz